Grudnia 14 2024 08:46:58    Historia ~ Ludzie Hitlera ~ Narzędzia Wojny ~ Prusy Wschodnie ~ Mapa strony
Nawigacja
Strona Główna
Historia
Ludzie Hitlera
Wewnątrz Państwa
Adolf Hitler
Narzędzia Wojny
Prusy Wschodnie
Zbrodnie
Ciekawostki
Dokumenty
Forum
Inne
Kontakt
Nagrody
Linki
Szukaj
Nowości
Mapa strony
Warto zajrzeć
krucjata krucjata stacje
Losowy cytat
  Jeżeli chociaż jedna bomba spadnie na Berlin, możecie mnie nazywać Meyerem = Goring

[Wiecej cytatów]
Użytkowników Online
Gości Online: 2
Brak Użytkowników Online

Zarejestrowanch Uzytkowników: 776
Najnowszy Użytkownik: john9
Wątki na Forum
Najnowsze Tematy
Dunkierka
Bitwa o Berlin
D-day jak myślicie ...
Chcę zamieścić zd...
Bitwa która przesą...
Najciekawsze Tematy
Bitwa która prze... [100]
Bitwa o Berlin [75]
D-day jak myślic... [70]
Przyczyny porażk... [51]
Dunkierka [50]
Logowanie
Nazwa Użytkownika

Hasło



Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem?
Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.

Zapomniane hasło?
Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
Newsletter
Dla Użytkowników
Statystyki
Ciekawe miejsca
       Masakra w Malmedy
JAK DO TEGO DOSZŁO?

Ciała żołnierzy amerykańskich

Słynna masakra w Malmedy, miała miejsce w pierwszych dniach ostatniej wielkiej ofensywy niemieckiej, która rozpoczęła się 16 grudnia 1944 roku w Ardenach. Znaczna część źródeł jako dokładną datę wskazuje 17 grudnia. Wokół samego jej przebiegu do dziś krąży wiele niedomówień. Zapewne ogromny wpływ miały na to same władze amerykańskie, które w powojennym procesie za wszelką cenę starały się udowodnić brak jakiejkolwiek przypadkowości działań oraz istnienie z góry założonego planu eliminowania jeńców. Jako osobę, która mogła wydać rozkaz likwidacji wskazywano SS-Oberstgruppenführera Josefa Dietricha. Wróćmy jednak na chwilę do samego zdarzenia. Głównym winowajcą była Kampfgruppe „Peiper", która wraz z początkiem ofensywy w Ardenach rozpoczęła swój rajd na tyły wroga. Dowodzone przez Joachima Peipera oddziały od początku napotykały na nieplanowane przeszkody i punkty oporu wobec czego łapały coraz większe opóźnienia w stosunku do zaplanowanych działań. Sytuacja była napięta, dodatkowo przy skrzyżowaniu pięciu dróg w okolicach Baugnez dochodzi do kolejnego kontaktu bojowego. Tym razem prowadzące grupę pojazdy dostrzegły nadjeżdżający konwój amerykański składający się z około 30 pojazdów (ciężarówek i jeepów) należących do baterii "B" z 285. dywizjonu obserwacyjnego artylerii polowej, z amerykańskiej 7. DPanc. Sam Peiper nie brał nawet udziału w walce zaś całą sprawą miała się zająć pozostawiona kompania czołgów. Po krótkiej wymianie ognia amerykańscy żołnierze poddali się. Było to na rękę Niemcom, którzy chcieli za wszelką cenę przejąć nieuszkodzone ciężarówki, których im chronicznie brakowało. W walce zginęło zaledwie 4 Amerykanów, reszta trafiła na pobliskie podwórze. Od tego momentu wokół tego co miało się za chwilę wydarzyć krążą liczne niedomówienia i domysły.

MASAKRA
Trudna do określenia jest już sama ogólna liczba zgromadzonych na podwórzu jeńców. Niemcy utrzymywali, że znajdowało się tam około 20-25 jeńców, belgijscy świadkowie że około 30 zaś Amerykanie szacowali ich liczbę na ponad 120. Ogółem w literaturze można się spotkać z twierdzeniami, że jeńców mogło być od 60 do nawet 200. Skąd taka rozbieżność? Tego dokładnie nie da się niestety już dziś ustalić. Amerykanie utrzymywali, że działanie Niemców było całkowicie zaplanowane. Powoływali się między innymi na zeznania ocalałych. Jednym z nich był William Merriken, obserwator z 285. batalionu artyleryjskiego armii: "Staliśmy w małych grupkach, czekając na jakiś samochód, który mógłby nas podwieźć do obozu jenieckiego" - opowiada. - "Na drodze stały dwa czołgi i pojazd półgąsienicowy; wyglądało na to ze nas pilnują. Nagle jakiś Niemiec w pojeździe wstał i wycelował z pistoletu. Zabił jednego Amerykanina, potem drugiego i trzeciego. Kiedy oba czołgi zaczęły ostrzeliwać nas z karabinów maszynowych, ja, choć nie trafiony, padłem na ziemie. Tamci strzelali jeszcze przez chwilę, słyszałem jak pociski trafiają ciała leżących obok mnie i w ziemię. Potem minęły nas dwie kolumny pojazdów, z których też zaczęto nas ostrzeliwać. Wreszcie nastała cisza, ale wkrótce usłyszałem kroki dwóch zbliżających się Niemców. Stanęli tuz nade mną. Czyjeś ciało przygniatało mi nogi, leżało w poprzek. Kiedy się poruszyło, jeden z tych dwóch strzelił do niego z pistoletu. Pocisk zabił rannego i utkwił w moim kolanie, ale udało mi się pozostać w bezruchu". Inna wersja mówi o tym, że w niejasnych okolicznościach pierwszy strzał oddał w kierunku grupy jeńców rumuński Volksdeutsch, SS-Rottenführer Georg Fleps z załogi czołgu numer 731. Jeńcy rozbiegli się we wszystkie strony, Niemcy zaś otworzyli chaotyczny ogień. Jeszcze inna wersja mówi o niedoświadczonych załogach czołgów, które zupełnie nieprzygotowane musiały zająć się pilnowaniem jeńców. Ci, co chwila próbowali ucieczek, aż w końcu w wyniku ostrzegawczych strzałów w powietrze doszło do zamieszania, wskutek którego wybuchła panika i tak rozpoczęła się ucieczka. Amerykanie za wszelką cenę chcieli utrzymać wersję w której to ostrzał został rozpoczęty do nic nieplanujących żołnierzy amerykańskich. W kilku źródłach możemy się jednak natknąć na zupełnie inne informacje. Andre Zbiegniewski w swojej książce „Ostatnia ofensywa” tak opisuje całą sytuację: „Poza kilkoma zdezorientowanymi konwojentami, nie miał kto pilnować jeńców. Ich spora początkowo grupa zmniejszała się stale z powodu ucieczek. Konwojenci od czasu do czasu oddawali w powietrze strzały ostrzegawcze. Nie wiedzieli czy lepiej poprowadzić Amerykanów na tyły, czy zostać na miejscu czekając na transport. W którymś momencie strażnicy całkiem utracili kontrolę nad tłumem i uznając, że im zagraża, nie mieli innego wyjścia jak otworzyć ogień”.

WĄTPLIWOŚCI
Zgodnie z zeznaniami żołnierzy ocalałych, widzieli oni jak Niemcy dobijają rannych a także okradają ich ciała. Z masakry udało się zbiec około 40-50. Tą liczbę także należy traktować z dużą dozą niepewności. Jeszcze tego samego dnia pracownicy wywiadu zebrali zeznania od ponad 20 osób. Jednocześnie pouczyli ich o tym jak mają zeznawać, czego wynikiem są choćby zarejestrowane na drugi dzień stenogramy:
„Niemcy zgromadzili nas na polu a zaraz potem otworzyli ogień ze wszystkich stron, waląc do nas jak do kaczek. Uczynili to pomimo, iż żaden z jeńców nie próbował uciekać. Potem wkroczyli na pole i w kłębowisku splątanych ciał dobijali rannych i obdzierali trupy z kosztowności. Nikomu nie przepuścili.”
Tak czy inaczej obraz przedstawiony w filmie „Bitwa o Ardeny”, gdzie grupkę jeńców otaczają ciężarówki z zamontowanymi karabinami maszynowymi na pace, możemy włożyć między bajki.
Faktem jest, że sekcje zwłok przeprowadzone przez amerykańskich lekarzy: Morrone, Kurcza i Snydera, objęły 84 ciała. W tym miejscu wypada jednak wspomnieć o jednej bardzo istotnej rzeczy. Jak się z czasem okazało wśród tych ciał znalazły się zwłoki osób uznanych wcześniej za zaginione, osób poległych na zupełnie innym terenie (jak szeregowy Stan Piasecki czy kapral John Brzozowski), zmarłych w szpitalu (niektórzy w wyniku odmrożeń) czy też żołnierzy poległych w działaniach wojennych toczonych w… styczniu 1945 roku. Poza tym sekcje wykazały, że w ponad 40 przypadkach śmierć nastąpiła w wyniku postrzału w głowę. Może to trochę dziwić w obliczu zeznań, które wskazują na chaotyczny ogień prowadzony do grupy uciekających ludzi. W takiej sytuacji raczej ciężko jest trafić w czyjąś głowę. Wskazywać by to mogło na planowaną egzekucję i to, że rannych dobijano, jednak z drugiej strony zastanawiająca jest również duża, bo wynosząca około 50 liczba żołnierzy, która zbiegła. Przy założeniu, że na początku samej masakry zgromadzono nawet około 150 osób daje to mniej więcej trzydziesto procentowy wskaźnik udanych ucieczek. Wydaje się, że jest on zbyt wysoki, jeśli faktycznie miało by dojść do zaplanowanej, masowej egzekucji. Z drugiej jednak strony może to również świadczyć o zbyt małej liczbie pilnujących żołnierzy i ich słabych kwalifikacjach. Z tym drugim argumentem ciężko jednak się zgodzić, w końcu chodziło o żołnierzy doborowej 1 Dywizji Pancernej SS Leibstandarte SS Adolf Hitler. Jedynym argumentem, który może przemawiać, że do masakry doszło w sposób planowy, może być pośpiech o którym wspominałem na początku. Być może zdecydowano się nie czekać na transport jeńców na tyły, a rozwiązać sprawę w bardziej drastyczny sposób, od ręki na miejscu. Nie zachował się jednak żaden dowód, że ktoś takowy rozkaz ustnie lub pisemnie wydał. Trudno posądzać o ten czyn Peipera, który zgodnie z kilkoma źródłami miejsce masakry opuścił około 40 minut wcześniej. Gdyby on sam wydał wspomniany rozkaz nie widzę sensu, dlaczego z rozpoczęciem rozstrzeleń wstrzymywano by się przez 40 minut. Poza tym w tym samym dniu oddziały Peipera odsyłały na tyły już dwukrotnie konwoje jeńców pojmanych w innych rejonach walk. Dlaczego więc w tym momencie mieliby postąpić inaczej? Jedynym usprawiedliwieniem może być po prostu brak możliwości odprawienia kolejnych oddziałów do konwojowania jeńców. Równie zastanawiającym faktem jest to, że niemieccy żołnierze musieliby sobie zdawać sprawę z tego, że zabicie tak dużej liczby amerykańskich żołnierzy w obliczu kończącej się wojny, nie pozostanie nie zauważone i taka zbrodnia na pewno zostanie rozliczona zaraz po zakończeniu konfliktu. Mimo to po dokonaniu mordu nie poczynili żadnych kroków aby zbrodnię tą w jakikolwiek sposób zamaskować. Wydaje się, że do masakry w Malmedy mogło dojść wyniku fatalnego zbiegu okoliczności, a sam jej fakt Amerykanie próbowali po wojnie dodatkowo wyolbrzymić.

PROCES

Joachim Peiper

Zaraz po wojnie Amerykanie zatrzymali ponad 500 osób z dywizji LSSAH mogących mieć udział w masakrze. Zarzuty postawiono 74 oficerom (w tym jej dowódcy Dietrichowi) i żołnierzom. Proces rozpoczął się w kwietniu 1946 roku w Dachau przed amerykańskim sądem wojskowym. Materiał dowodowy zbierano w sposób urągający jakimkolwiek normom prawnym. Więźniów w czasie przesłuchań bito i szantażowano. Niektórym obiecywano nadzwyczaj łagodne kary. Innych prowadzano na udawane egzekucje. Nic zatem dziwnego, że znalazły się nawet dowody na to, że dowódcy wydali swoim podkomendnym rozkaz mówiący o zakazie brania jeńców. Skład ekipy prokuratorskiej został oparty na ludziach wcześniej prowadzących samo śledztwo. Obronę stanowili niemieccy prawnicy. W czasie procesu większość oskarżonych wycofywała się ze swoich zeznań złożonych w czasie śledztwa, tłumacząc się, że w jego trakcie byli bici i torturowani. Co ciekawe oskarżyciele (wcześniej śledczy) wcale temu nie zaprzeczali. Jedynie Joachim Peiper chcąc bronić swoich żołnierzy przez cały okres trwania procesu cała winę brał na siebie. Mimo to w ostatecznym wyroku uniewinniona została tylko jedna osoba. Resztę uznano za winnych. 16 lipca 43 osoby (także Peipera) skazano na śmierć przez powieszenie. Pozostali zostali skazani na kary wiezienia. Cała sprawa, proces i wyroki budziły na tyle dużo kontrowersji, że zajęły się nimi komisje śledcze US Army. W wyniku ich działań wyszło na jaw prawdziwe oblicze amerykańskich śledczych imających się wszelkich sposobów, dzięki którym możliwe było uzyskanie odpowiednich zeznań. Specjalna opinia wydana przez amerykański Departament Sprawiedliwości przyznawała, że znaczną część zeznań uzyskano dzięki stosowaniu tortur. Całość niech podsumuje ten fragment wydanej opinii: metody stosowane w śledztwie godne były raczej Gestapo, niż Armii Stanów Zjednoczonych".

LOSY PEIPERA
Joachim Peiper ostatecznie wyszedł na wolność w 1956 roku. Zatrudniony został w zakładach Porsche, gdzie szybko awansował. Liczne protesty związków zawodowych przeciwko obsadzaniu stanowisk kierowniczych przez zbrodniarzy wojennych wpłynęły na decyzję o rozwiązaniu z nim umowy o pracę. Mimo to nadal znajdował sobie bez problemu pracę w innych firmach zajmujących się motoryzacją. Ostatnie lata swojego życia spędził we Francji. Kupił tam nieruchomość i pod przybranym nazwiskiem prowadził sielankowe życie. W 1974 roku zostaje przypadkowo rozpoznany robiąc zakupy w sklepie. Miasteczko w którym mieszka zostało zarzucone ulotkami z jego podobizną i informacją o jego zbrodniach. On sam zaczął dostawać liczne groźby pod swoim adresem. W ich wyniku zdecydował się odesłać swoją rodzinę do Niemiec. W nocy z 13 na 14 lipca 1976 roku w jego domu doszło do strzelaniny i pożaru. W zgliszczach znaleziono ciało, które uznano za zwłoki Peipera. Sekcja wykazała, że osoba ta została zastrzelona z broni o kalibrze 0,22 mm. Sprawców nigdy nie udało się odnaleźć, jednak uważa się, że były to osoby związane z komunistycznymi organizacjami.

Dodane przez LukLog dnia maja 07 2013 22:10:37
0 Komentarzy � 5450 Czytań
Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostępne tylko dla zalogowanych Użytkowników.

Proszę się zalogować lub zarejestrować, żeby móc dodawać oceny.

Brak ocen.
Copyright © 2007 LukLog